niedziela, 24 marca 2013

Miasto ciszy

Miasto ciszy - tak nazwałam moje nieskończone  opowiadanie. Skończyłam pierwszy rozdział i postanowiłam się nim z wami podzielić.
Tu jest prolog tutaj.
Rozdział 1
   Jak zasnęła wiatr przybrał na sile , ale teraz był już nie znośny. W powietrzu wirowała wszystko co wpadło w jego ruch i nie mogło się z niego wydostać. Dziewczyna drżała teraz na całym ciele, choć mimo wiatru było ciepło.
   Słońce było już wysoko nad horyzontem.Wiatr szalał gniewnie, wprawiał drobiny w ruch i nie wypuszczał. Vivien wstała rozciągając się. Poprawiła sukienkę i wybrała się na spacer. Głód jej narzie nie doskwierał i czuła jedynie ciekawość. Teraz gdy już nastał dzień a mgła opadał okolica nie byla straszna. Zwyczajna polana na skraju lasu. Vivien ruszyła pomiędzy drzewami. Omijała pajęczyny i krazki. Kilka razy natrafiła na dużą ropuchę albo jaszczurkę. W końcu trafiła na leśną ścieżkę. Szła nią dalej aż zobaczyła pierwsze domy.
   Las się skończył ztąd prowadził już brukowany chodniczek. Po kilku minutach na starą uliczkę po obu stronach stały murowane kamieniczki. W końcu natrafiła na ślepą uliczkę.
   Miasteczko wyglądało na opuszczone  ale nie stare. Były miejsca świeżo malowane. Trafiły się nawet rozlane puszki farby lub nie dokończone graffiti.  Ludzie zostawili wszystko i po prostu uciekli. Miejsce to napawało strachem i niepokojem. Takie piękne miasto opuszczone w pośpiechu przez wszystkich mieszkańców. Musiał być powód tej sytuacji. I Vivien obiecała sobie że rozwiąże tę zagadkę.
   Vivien była teraz pomiędzy  kamieniczkami i raźnym krokiem szła w kierunku domków jednorodzinnych. Gdy już wyszła ze ślepej uliczki usłyszała w głowie przeraźliwy świst wiatru. Upadła na kolana i złapała się za głowę. Dźwięk był tak donośny, że ją odurzył. Dziewczyna straciła grunt pod stopami i uleciała w krainę podświadomości. 
   Przeniosła się do pięknego ogrodu. W zachodniej połowie stał dom z werandą. Dom nie był duży, miał miętowy odcień i dwa piętra. Jego dach był dwuspadowy kolorze czarnego granitu dopasowanego do kafelków na werandzie. Taras był z tyłu domu na zachód od ogrodu. Stały na niej dwa bujane fotele i stolik do kawy, pomiędzy nimi. Pod północnymi i południowymi oknami rosły równe rządki kolorowych kwiatów. W północno-wschodnim rogu odgrodzony był ogród warzywny. W rogu naprzeciwko stało ogromne drzewo.
   Vivien leżała na trawie przed werandą. Po chwili wstała i jak w transie podeszła do drewnianej huśtawki zawieszonej na starym drzewie. Cztery sznury przesycone były energią Porastały je pnącze dzikiego wina i róży. Wyglądała ona uroczo i magicznie w cieniu tego potężnego drzewa. Gdy tylko blade palce dziewczyny dotknęły jednego ze sznurów... po ogrodzie rozszedł się złoty blask. Sen się rozwiał i Vivien wróciła na jawę.

To tylko część tego powiadania. Wiem jest beznadziejne. Resztę napiszę jutro. Dodam też kolejną recenzję. A teraz idę poszukać zdjęcia do portretu.
xoxo
Olijka


3 komentarze:

Dziękuje za wszystkie komentarze. One motywują mnie do dalszej pracy.